wtorek, 28 października 2008

Życie to dziwna i całkiem ciekawa rzecz

Wczoraj zajrzałem na bloga pewnej młodej, ledwie 16 letniej osoby, zastanawia mnie pewna rzecz - dojrzałość. Zauważyłem, że choć dzieli nas połowa moich lat, do wielu spraw związanych z wiarą podchodzi bardzo podobnie - w odkrywaniu.
Nieco nostalgii... ile lat straciłem żyjąc z daleka, pod względem wiary, znajomości Boga, poznania ludzi z nie stłumioną dobrocią, która jeszcze (oby tak pozostało) się nie wykrzaczyła nigdzie jestem poniżej wieku dojrzewania człowieczego...
No tak jeszcze nie mówiłem, nie jestem "wierzący" i religijny od początku, wiele lat "poświęciłem" upiornemu marnowaniu darów, życiu w/g reguł miejskich dżungli, tak często wyzutych z człowieczeństwa. Żyłem jak chciałem, robiłem co mi się podobało, czasem odkrywając że przecież jest Bóg... tylko ciągle byłem przeświadczony o tak bezmiernej mojej winie, że już niemożliwe jest aby wylądować na koniec gdzie indziej jak w piekle. Tak człowiek za podszeptem wroga sam sobie kreuje piekło, nie zostawiając ni odrobiny miejsca na Boże Miłosierdzie, na tą miłość bezgraniczną.
Trzeba było wielkiej łaski, kilku doświadczeń które odmieniły moje życie, do tej pory ani nie umiem podziękować jak należy, ani wszystkiego zmienić co zmiany wymaga i tak ciągle "jade na" tym Miłosierdziu... może któregoś dnia... tak mam nadzieję - czyli to czego nie miałem przez jakieś 5 lat w ogóle a i przedtem były z tym same problemy. Pewna cudowna osoba powiedziała mi kiedyś... ty masz nadzieję a ja wiarę - wszystko musi być dobrze. Wielka szkoda, że całkiem niedawno zdołałem ją urazić i skutecznie zniechęcić do siebie, to mogła być piękna przyjaźń... ale nadal mam nadzieję - może kiedyś da sie to naprawić, może zacząć jakby od nowa... kto wie, cuda się zdarzają. Z resztą, ktoś inny powiedział mi że tak stać się musiało, z pewnością mogło się stać inaczej ale z nagromadzonymi ułomnościami... cóż, wyszło jak wyszło, mea culpa. Pewne ważne sprawy się wyprostowały zasadniczo, szkoda tylko tego jednego... to nadal jest jedna z najcenniejszych moim zdaniem osób jakie poznałem przez ostatnie 33 lata. Tak - to są konsekwencje - czasem odzywa się w człowieku to czym żył przez wiele lat a potem trzeba z tym walczyć.
Tak łatwo kiedyś ulegało się wszelkiego rodzaju pokusom... ośmielę się użyć takiego porównania - dość wiele kontrowersji budzące zmagania ostatnich czasów pomiędzy ludźmi pragnącymi "swobody" w decydowaniu o życiu poczętych istot przecież już ludzkich od zarania istnienia, czy decydowaniu o długości życia ludzi ciężko chorych, niedomagających, kalekich... Trzeba stanąć pewnego dnia po drugiej stronie barykady jeśli nie próbowało się tego nigdy przedtem i widzi się, że czasem człowiek "skrzywdzony" przez życie, los czy jak to nazwać kto zechce - zaczyna rozumieć wartość istnienia dopiero wtedy, dopiero sam zaczyna kurczowo trzymać się tego życia, odkrywa wartości tego co przedtem uznawał za bezsensowne itp. Tak samo z używakami - picie, palenie itp. Świat mówi - używaj, według skrzywionego rozumienia słów fałszywie tłumaczonych, rozumianych - carpe diem... świat krzyczy - zapomnij o tym co ludzkie, przecież to niewygodne... chcesz to czy tamto, masz bierz garściami niech będzie Ci to frajdą.. tylko... włąśnie małe "tylko". Okazuje się, że można inaczej i wcale nie jest gorzej, jest lepiej - bo wtedy dopiero odnajduje się swoje człowieczeństwo, ten pierwiastek dobra, życia, ten dar... Boża iskra. Ale kiedy słabe ciało nabrało przyzwyczajeń, a pragnę zaznaczyć że ten tak reklamowany umysł człowieka to też jego ciało, przecież uwiązany do mózgu który niestety rządzi się pewnymi prawami, a tutaj już proste sprawy chemii itd... wtedy zaczynają się zmagania. Można faktycznie odczuć znaczenie i wagę słow z Ewangelii o zapieraniu się samego siebie. Mądry człowiek powiedział mi, że to może trwać latami... to jednak niesie ze sobą nieustający wewnętrzny ból, cierpienie gorsze niż odczucie śmierci stojącej o mały kroczek obok, to trudne ... ale konieczne. Nieraz cierpią przez to inni, otoczenie, ludzie kochani czy lubiani.
Chyba "troszkę" namieszałem :)
Nigdy nie twierdziłem, że umiem pisać składnie czy jak należy - porządnie.

Sumując, jakoś tak troche głupio i wstyd kiedy się odkrywa to gigantyczne zacofanie w sobie, które teraz trzeba nadrabiać - z drugiej strony to szczęście, że dostało się taką szansę. Mam cichą nadzieję, że Ci których tak bardzo cenię wytrzymają ze mną w ten czas kiedy wszystko jest ustawiane na odpowiednich półkach.
No i... cóż można powiedzieć jak nie pochwalić Pana Boga za to wszystko? Może coś jeszcze ze mnie będzie. Chwała Panu!

Brak komentarzy: