poniedziałek, 8 grudnia 2008

GODZINA ŁASKI
8 grudnia godzina 12:00-13:00


Matka Boża objawiając się pielęgniarce Pierini Gilli we Włoszech, w Montichiari, w święto Niepokalanego Poczęcia w 1947 roku powiedziała: "Życzę sobie, aby każdego roku w dniu 8 grudnia w południe obchodzono uroczyście GODZINĘ ŁASKI DLA CAŁEGO ŚWIATA. Dzięki modlitwie w tej godzinie ześlę wiele łask dla duszy i ciała. Będą wielkie i liczne nawrócenia. Pan, mój Boski Syn Jezus okaże niezmierzone miłosierdzie, jeżeli dobrzy ludzie będą modlić się za bliźnich. Jest moim życzeniem, aby ta GODZINA ŁĄSKI została rozwposzechniona i cały świat się o niej dowiedział. Wkrótce ludzie poznają wielkość tej GODZINY ŁASKI. JEżeli ktoś nie może w tym czsie przyjść do kościoła, niech w południe modli się u siebie w domu a otrzyma ode mnie łaski."

środa, 19 listopada 2008

Jestem, pamiętam, czuwam...

Godzina apelu... Pieśń - Bogarodzica, obraz z Częstochowskiego sanktuarium przekazywany przez telewizję Trwam... a w pamięci sama kaplica. Tak bardzo chciałbym tam być w tej porze ale to daleko więc pozostaje w wierze trwać przy elektronicznych pośrednikach. Muszę przyznać, że zrosłem się przez ostatnie 2 lata z tą godziną i tym wydarzeniem, zawsze jest wewnętrzny dyskomfort kiedy nie mogę słyszeć, widzieć co się tam dzieje, o czym mówią.
Zastanawia mnie też jak bardzo Maryja pomimo tego pozostaje w cieniu, przynajmniej tak to widzę. Jest królową, Bożą Matką a zawsze chowa się w cieniu Jezusa, w cieniu Boga. Tak trudno mi Ją odkryć bo nigdy nie wchodzi między mnie a Boga widzialnie, choć czuję jak ciągle pośredniczy. To doskonałość pokory... doskonała służebnica Pana. Kiedy wypowiadam słowa "Zdrowaś Maryjo..." prawie zawsze jest Jezus w centrum, zajmując cały obraz ( oczywiście poza tymi wszystkimi chwilami kiedy nie mogę się skupić )... Może za bardzo koncentruję się na odróżnieniu... przecież w doskonałości tak wywyższona musi być podobna do Boga (jak pisał św. Jan, "Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim jakim jest." - 1 J 3, 1a.2)... nadal pozostając służebnicą...
Pragnę takiej doskonałości... choć takiej nie osiągnę, chcę do niej zmierzać... zaczynam chyba dopiero teraz rozumieć to co napisał św. Ludwik Maria Grignion de Montfort w "Traktacie o doskonałym nabożeństwie doNAjświętszej Maryi Panny"... Ta święta pośredniczka jest jak okno, krystalicznie czyste szkło którego nie widać często a przecież tylko dzięki niemu widzimy czasem to co ukryte jest przed naszym wzrokiem ścianami naszego otoczenia...

Właśnie dotarło do mnie jak patrzeć żeby częściej dostrzegać Maryję. Jestem troszkę wstrząśnięty i... to jest wielka radość...




BĄDŹ POZDROWIANA MARYJO, MATKO BOŻA
MATKO NASZA

niedziela, 16 listopada 2008

Wstrząs

Dziś przyszła mi do głowy, konkretnie tego wieczora myśl... że Pan Bóg mi po raz kolejny powiedział że mnie kocha, i przypomniał, że żyje tylko dlatego że On tego chce.
Pierwszy raz dziś byłem w dachującym samochodzie i szczerze - mam nadzieję więcej niczego takiego nie doświadczać, niesamowite szczęście, w lesie wylecieliśmy z zakrętu wracając z rekolekcji powołaniowych do domu, wylądowaliśmy dość miękko, bez siniaków nawet choć czuję sie obolały.
Ale w lesie i bez nawet zachaczenia o jedno choćby drzewo... tymże samochodem po postawieniu na koła zrobiliśmy jeszcze grubo ponad 100km do domu...
Przeżycie - niezwykłe, muszę się nad nim zastanowić ale tak sobie myślę.. ta Boża pedagogika jest.. zadziwiająca. Ale nawet gniewać się nie potrafiłbym ani nic choćy takie rzeczy dopuszczał ciągle. Żeby tylko pozwalał do siebie wracać... Kocham Boga, choć tak nieumiejętnie...

sobota, 8 listopada 2008

"Każdy wschód słońca ..."

Od kilku dni ta piosenka "nie daje mi spokoju", nie żebym jej nie lubił bo tak nie jest. Mam wtedy w wyobraźni ten szczególny czas choć to jedynie wyobraźnia, przyjście Jezusa. Dziwne, kiedyś sama myśl o tym powodowała wybuch lęku, teraz raczej przywołuje uśmiech - w końcu kiedyś skończy się czas prób i nastanie pełny pokój wszędzie.
Tym razem chcę poruszyć temat właśnie spraw ostatecznych... Jakiś czas temu żyłem sobie "spokojnie" - przynajmniej tak mi się zdawało. Nie myślałem co będzie za lat więcej niż 5-10, chyba tak przebiegała granica. Nie postała w głowie na dłużej niż chwila myśl o tym, że życie kiedyś się kończy. Tak, typowy przykład aroganckiego podejścia do tego tematu, brak choćby chęci zrozumienia. To zmieniło się kiedy nadszedł czas chorób i niepowodzeń. po 5 latach które rozpoczęły niepowodzenia, zadziwiająco uparte i bezwzględne na które akurat mi nie starczyło po prostu sił. Strata "stanu posiadania", brak stałej a sensownej pracy - potem utrata częściowa zdrowia, własnej komórki rodzinnej ( a tak, kiedyś mogłem powiedzieć "jestem żonaty" - ale żadne z nas tego nie rozumiało ani docenić nie umiało jak myślę, to z resztą inna i długa historia) potem zdrowie którego ubywało ciągle... Wtedy było dużo czasu na zastanawianie się, na dokonanie rozrachunku z życiem ale ciągle tego unikałem zajmując się rzeczami nie tylko niepotrzebnymi ale wręcz karygodnymi. Ale nieustannie wracała myśl o śmierci. Pewnego całkiem ładnego dnia okazało się, że organizm niedomaga coraz bardziej, pojawiły się lęki. Według lekarzy ostatni etap chorób które mnie dotknęły i zdecydowanego przeciążenia systemu nerwowego - nerwica. Choć wcześniej w życiu nie zdarzało się aby najtrudniejsze przeżycia wywoływały jakiekolwiek zaburzenia, czy nawet silniejsze wrażenia - teraz słabłem niespodziewanie, poznałem siłę z jaką potrafią poruszać się trzewia... i tym podobne. Dopiero wtedy nadszedł dla mnie czas na myśli o powadze życia, konieczności śmierci. Jestem bardzo upartym człowiekiem i trzeba było dość drastycznych doświadczeń żebym zaczął myśleć a nie uciekać w bezsens.
Ile osób żyje na takich samych zasadach jak ja przedtem? Dużo, niestety - bardzo dużo.
Doputy jest nam błogo lubimy pozostawać w nieświadomości, uciekając przed tym co budzi jakikolwiek lęk. Nasze spotkania z krokiem w wieczność ograniczają się do Mszy św. (niekoniecznie przeżywanej właściwie), pogrzebu, stypy - jeśli chodzi o kogoś z naszej rodziny, lub przyjaciół. Gdzie w pewnym momencie to się przeradza po prostu w spotkanie towarzyskie i wspominki. Więcej zyskujemy kiedy chodzi o kogoś tak bliskiego jak rodzic, dziecko czy rodzeństwo... Ostatnio słyszałem jednak o okropnym przypadku kiedy najbliższej rodzinie i na to brakowało czasu, kiedy córka nie przyjechała do umierającego ojca ani na pogrzeb - bo miała czas sesji na studiach... ludzie przestają być ludźmi a stają się... na to nawet nie ma określenia. Wielka przyczyna w tym świata kreowanego obecnie przez potentatów finansowych którzy robią wszystko żeby społeczeństwo było bezmyślne, nieludzkie - wtedy przynosiłoby najlepsze dochody...
Ale nieraz i takie przypadki nie "nakręcają" nas wystarczająco abyśmy postawili siebie w tej sytuacji ostatecznej. Tak wielu ludzi mówi, że wierzą, że są chrześcijanami a tak niewielu działa w tym kierunku by na progu wieczności spotkać Ojca i... powitać Go z radością, uśmiechem. To jest przecież konieczność ( to przygotowywanie się życiem dobrym, czy choć próby by się przygotować - tak czy inaczej to powinno być wszystko co leży w naszej mocy) jeśli chcemy faktycznie żyć, zmartwychwstać w dniu ostatecznym do życia czyli do wiecznego szczęścia którego nijak teraz nie zrozumiemy a nie do potępienia, czyli śmierci wiecznej, w oddaleniu od tego który jest jedynym pragnieniem duszy - choć skrzętnie skrytym przez naszą fizyczność tego życia. Boimy się, czy potrafimy się do tego przyznać czy też to ukrywamy. Ten krok w nieznane delikatnie mówiąc robi wrażenie... najważniejsze to mieć to na względzie żyjąc i... ufać Bogu, ufać tak jak to tylko możliwe.
Przedtem wpadałem w panikę na myśl o tym, teraz... cóż - teraz mam nadzieję, nadzieję że choć nie będę w stanie idealnym, ufając miłosierdziu Boga, mając nadzieję że mi je okaże znajdę się w domu, a to nawet nie tylko nie budzi przerażenia ale nawet przywołuje uśmiech... spotkać tego który jest całym sensem, czy można chcieć więcej?
Warto otwierać oczy wcześniej bo może się okazać, że pewnego dnia litość Boga wstrząśnie nami abyśmy się obudzili albo jeśli tak się nie stanie może dojść do tego że staniemy w wieczności w przerażeniu a wtedy co? Czy wtedy nie dokonamy czegoś głupiego w ostatniej chwili?

Mamy w roku te dwa dni, dzień wszystkich Świętych i zaduszny, wspominamy wszystkich zmarłych nawet przez cały listopad, czy pamiętamy o nich? Kiedyś może się zdarzyć, że to my będziemy potrzebowali pomocy, modlitwy tych którzy jeszcze żyją, czy dziś wspieramy ludzi którzy sami już nie mogą nic dla siebie zrobić? Oni mogą i modlą się za nami nieustannie, byśmy jak najbardziej czyści stawali do rozsądzenia, nie cierpieli. Powinniśmy w tym okresie szczególnie dokonać rachunku w naszych sumieniach, zastanowić się nad tym co każdemu konieczne. I wspominać zmarłych ale nie domowymi dysputami, interesami czy innymi rzeczami na które mamy tak wiele czasu. Przenosimy wszystko na cmentarz na którym miast ciszy, atmosfery do przemyśleń i modlitwy mamy dziś jarmark... Zapominamy, że najważniejsza jest w tym czasie Msza św. i ofiara którą możemy bardziej przeżywać w kręgu bliskich, za nich ją ofiarując a dopiero potem groby które są bardziej symbolami, tam już tylko proch... tymczasem o Mszy zapominamy a i przy grobach zachować się nie umiemy. Najgorsze właśnie jest to, że zapominamy o samym Bogu. Kiedyś i w pogańskich czasach ludzie potrafili świętować w te dni należycie, według swego zrozumienia istnienia, z szacunkiem tak dla żywych jak i tych co odeszli, przede wszystkim dla Boga którego znali mniej lub bardziej czy też róznych bóstw... to było w dobrej wierze. Dziś mamy coś niesamowitego, uwłaczające tak dobrym obyczajom jak i zwykłemu dobremu smakowi jaskrawe świąteczka które starają się nam wcisnąc aby znowu zarobić. Co gorsza również zniekształcone, zdeformowane pogańskie święta są nasączane różnymi foramami zła, wierzeń przeciwnych chrześciajaństwu... i o zgrozo poddają się temu ludzie którzy mówią o sobie katolik... smutne.
Nie w tym rzecz by krytykować bo i sam nie zawsze postępowałem jak trzeba a i teraz się uczę nadal, ale trzeba wysłuchać czasem krytyki żeby zobaczyć co niewłaściwe i to zmienić, tak po prostu. Nie iść za tłumem.. nie bez powodu powiadają że na przedzie stada zazwyczaj chadza największy baran... przecież nikt chyba nie chce stać się kolejnym baranem?

poniedziałek, 3 listopada 2008

Wszystkich świętych.

Święta... wspomnienie tych którzy już odeszli, tych którzy są z Bogiem.
Przyodziani w białe szaty, obmyci przenajświętszą krwią Baranka.
Oni już widzą to na co my wszyscy czekamy, modlą się za nas...
Uciekajmy się do nich, bierzmy przykład z tych milionów którzy są w niebie.
Idźmy ich śladami i ... bądźmy święci.


Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. Pamiętajmy o tych którzy odeszli, nie wszyscy są już przed Bożym tronem, liczni doznają oczyszczenia które na naszą miarę jest straszne... oni się radują.
Wiedzą, że będą tam gdzie najbardziej pragną. Możemy im pomagać modlitwą nie tylko w te dni, ale przez cały rok...

czwartek, 30 października 2008

Talenty.

Dziś jakoś nie daje mi spokoju pewna myśl. Każdy człowiek dostaje na życie jakieś talenty, jak to z nimi jest, czy talent zaniedbany przez ileś tam lat może po prostu być tak zapomniany że znika?
Jaka zatem jest cena za zmarnowanie talentu. Przyglądałem się pracom pewnego artysty... człowiek niezwykle skromny jak myślę, od wielu lat pracujący nad swoim talentem. To co maluje, rysuje przypomina bardziej fotografie niż coś wykonanego z pomocą pędzla czy ołówka.
W zderzeniu z tak rozwiniętym i ciągle rosnącym talentem powstało pytanie - czym dysponuje ja?
No tak, na początek rzuca się pewna forma egoizmu w oczy - skoro od razu coś odnoszę do siebie, jednak pomimo to w tym wypadku to chyba konieczność, przecież jestem na etapie poszukiwania, wzrostu właściwie od zera i zmuszony do spoglądania krytycznego na minione lata tak aby nie popełniać tych samych błędów, nie powielać zaniedbań o ile to tylko możliwe.
Kiedyś przykładowo też w jakimś podstawowym stopniu potrafiłem rysować, choć późniejsze lata i brak okazji sprawiły, że ołówka nie trzymałem w tym celu przez ponad 10 lat chyba. Może to śmieszne ale przypomniało mi się jak kiedyś na zwykłej plastyce Nauczycielka zaprezentowała mój szkic klasie mówiąc "patrzcie, tak się rysuje"... jeśli wtedy dysponowałem takowym talentem co się z nim stało, teraz z ciekawości spróbowałem... porażka.
Teraz patrze i nie widze dosłownie nic, nic co byłoby jakąś zdolnością wybijającą się ponad delikatnie mówiąc przeciętniactwo. Nie mówię tu, że przeciętność jest zła, ale raczej mam na myśli umiejętność wykonywania czegoś na tyle właściewie by można określić efekt jako "dobry" - samo to już świadczy o danym talencie. Bez poszukiwania wybitności, której naprawdę jest niewiele i słusznie skoro służy celom niepoślednim. Cóż by poczęła ludzkość gdyby choćby co 50 osoba była pokroju Einstein'a, Nobla, Chopina itd... Tymczasem wracając do tematu - u siebie nie widze nic. Przynajmniej nic nie rozpoznaje takiego.
Jakie znaczenie ma tutaj okres długotrwałego pozostawania w stanie bezczynności?
Kilka lat choroby, "dołka" problemów na każdym kroku, potem upadek całkowity w lenistwo.
Wygląda na to że takich kilka lat potrafi dosłownie anihilować zdolności. Może problem tkwi we mnie, gdzieś coś zostało głęboko zakopane niczym w przypowieści o talentach gdzie jeden sługa zamiast oddać choćby bankierom powierzone dobro po prostu je zakopał, co się teraz z tym stanie jeśli niczym stary sklerotyk nie odnajdę takowego talentu zakładając że nadal istnieje?
Mam wielką nadzieję, że odnajde go, może nawet w liczbie przekraczającej pojedyńczą - może dostane nowe lub zakwitną tam gdzie zmierzam, to nadzieja, co się stanie - zobaczymy.
Tak sobie myślę... warto posłuchać o takich rzeczach czasem i pozwolić sobie na moment refleksji - czy nie postępuje tak samo jak ten człowiek który być może definitywnie zaprzepaścił wiele dobra. Ktoś mi powiedział "nie trzeba się bać, czasem trzeba zagrać vabank..." może Ty powinieneś / powinnaś tak zagrać zakładając istnienie talentu? Bez lęku spróbować, lepiej chyba przekonać się, że jednak nie dam rady bo coś przekracza moje zdolności niż po latach stwierdzić - można było to robić ale teraz został tylko żal po stracie.
Tak więc rysuj, maluj, pisz, buduj, twórz lub odtwarzaj według choćby wątpliwego a dobrego przeczucia, może tam jest nawet talent więcej niż dobry tylko jeszcze ukryty? Co jest dobre, musi być warte spróbowania, a jeśli już znasz swój talent poświęcaj czas na jego wykorzystanie żebyś nie stanął nigdy w takiej sytuacji jak ja... z poczuciem pustych rąk.
Na koniec tych przemyśleń słowa które jakiś czas temu do mnie dotarły, w takich sytuacjach są pocieszeniem i są prawdą. Brak talentu to... też talent. Znój niesienia jego ciężaru jest wymagający, trzeba dawać z siebie zawsze więcej choćby dla uzyskania miernych efektów. Jest ciężki, lecz nie jest mały więc jeśli taki los przypadł Tobie nie smuć się, taki talent.. to troszkę jak specjalny prezent dla ulubionego dziecka.
Tak sobie myślę... skoro Pan Bóg lubi tych których kocha obdarzać krzyżem, może to się sprawdza również i w tej materii? Żałuję, że nie pamiętam dokłądnie całego wykładu dotyczącego braku talentu, jeśli uda mi się dotrzeć znowu do tego tematu, wrócę aby tutaj go uzupełnić.

Pokój z Tobą.

wtorek, 28 października 2008


Jakiś czas temu natrafiłem na coś poruszającego...

Kilka miesięcy temu, no prawie rok już - wpadło mi w ręce pisemko pt.: Echo Ojca Bernarda. Tamże zobaczyłem po raz pierwszy tekst "Ukryte Męki Pana Jezusa w ciemnicy". To jest po prostu wstrząsające, wystarczy odrobina wyobraźni aby to dostrzec.
"Kiedy w nocy, w Wielki Czwartek pojmano Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, wtedy Apostołowie przestraszyli się i wszyscy pouciekali. Dlatego źródła oficjalne jak święte Ewangelie nie wspominają o torturach Pana Jezusa w nocy.
Pachołki znając nienawiść kapłanów i faryzeuszów do Jezusa, prześcigali się w torturowaniu, aby się przypodobaćswoim mocodawcom.
Jezus zdany był na łaskę i niełaskę pachołków.
Służebnica Najświętszej Maryi Panny S. NAstałowa miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i jej to uchylił Pan Jezus rąbka tej tajemnicy.
"Ile w ciemnicy wycierpiałem, jest tajemnicą, bo nie miałem świadka, siepacze wśród ciemności poczęli straszną igraszkę: rzucali mną z całej siły, ciągneli za ręce w przeciwne strony, wbijali w ciało Moje ostre igły i szydła, deptali po Mnie leżącym na ziemi, ranili Mnie w różny sposób, ściskali sznurami, usiłowali wyłamywać Mi palce rąk, zawiązali Mi oczy i bili kułakami, uderzali głową Moją o kamienny słup. Szatańska wściekłość popychała ich do coraz to nowych okrucieństw.
W Moim sercu jednak była dobroć i litość, składałem te męczarnie w ofierze za wszystkich ludzi, za cały świat..."
To nabożeństwo do ukrytych Mąk Pana Jezusa zyskało Imprimatur Kościoła i bardzo szybko było polecane przez Papieża Klemensa II (1730-40).
Druga osoba - dusza mistyczna (kapucynka) bł. Maria Magdalena, żyjąca w XVIII w. we Włoszech, także miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. Pragnęła poznać Męki, jakie Pan Jezus wycierpiał w nocy przed swoją śmiercią. Jej to Pan Jezus objawił 15 ukrytych Mąk, jakie wycierpiał w ciemnicy.
Oto co Pan Jezus jej powiedział:
"... Żydzi uważali Mnie za największego złoczyńcę i znęcali się nade Mną w następujący sposób:
1. Powiązali liną nogi i ciągnęli Mnie po kamiennych schodach do lochu, wrzucili Mnie do cuchnącej ciemnicy pełnej nieczystości.
2. Zdarli ze Mnie szaty i kłuli Mnieżelaznymi szpikulcami.
3. Związanego sznurami ciągnęli po ziemi, rzucając od ściany do ściany.
4. Zawiesili Mnie na belce, na luźnym węźle, który się rozwiązał i spadłem na ziemię, Tą torturą rozbity płakałem krwawymi łzami.
5. Przywiązali Mnie do słupa i ranili Moje ciało, przypalali rozżarzonymi węglami i pochodniami.
6. Przebijali Mnie szydłami, szpikulcami, włoczniami rozrywali mi skórę i ciało.
7. Przywiązanemu do słupa podsuwali pod bose stopy kawałki zozżarzonego żelaza.
8. Na głowę wgniatali Mi żelazną obręcz i oczy zawiązywali Mi brudną szmatą.
9. Posadzili Mnie na siedzenie pokryte najeżonymi gwoździami, które wyryły w Moim ciele głębokie dziury.
10. Na ciało Moje wylali rozpalony ołów i żywicę, potem gnietli Mnie na stołku pełnym gwoździ, które coraz głębiej wbijały się w Moje ciało.
11. Na Moje poniżenie i udrękę, w miejsce wyrywanej brody powtykali Mi druty.
12. Rzucili Mnie na belkę i przywiązali Mnie do niej, tak ciasno, że zupełnie nie mogłem oddychać.
13. Gdy tak leżałem na ziemi, deptali po Mnie, a jeden z nich stawiając nogę na Mojej piersi, przebił Mi cierniem język.
14. Do ust wlali Mi najohydniejsze wydzieliny i obsypali najohydniejszymi zniewagami.
15. Związawszy Mi na plecach ręce, rózgami wypędzili Mnie z więzienia.
Te Moje ukryte cierpienia ofiaruj Ojcu Niebieskiemu za grzechy ukryte, które bardzo ranią Serce Moje, szczególnie gdy dusze ukrywają je przy Spowiedzi żwiętej. Córko Moja, pragnę abyś te Moje 15 ukrytych tortur dała wszystkim poznać, aby każdą z nich uczczono. Każdy, kto codziennie jedną z tych nieznanych tortur z miłością ofiaruje i gorliwie odmówi następującą modlitwę, otrzyma nagrodę w dzień Sądu".


MODLITWA
Panie mój i Boże, pragnę stale czcić Twoje nieznane 15 tortur i twoją Przenajdroższą Krew tam przelaną. Ile ziaren piasku na ziemi, ziaren zboża na polach, źdźbeł traw na łąkach, liści na drzewach, kwiatów w ogrodach, gwiazd na niebie Aniołow w niebiosach i stworzeń na ziemi, tylekroć tysięcy razy bądź uwielbiony, pochwalony i uczczony Panie Jezu, miłości najgodniejszy, niech tyle tysięcy razy Najświętsza Maryja Panna, chwalebne Chóry Aniołów i wszystkich Świętychczczą Ciebie, Twoje Serce Przenajświętrze, Twoją Boską ofiarę za ludzkość i Twój Przenajświętrzy Sakrament. Chwałę, cześć i uwielbienie niech oddadzą Ci wszyscy ludzie i teraz i na wieki.
Tyleż razy, o mój Jezu, pragnę Ci dziękować, składać cześć i uwielbienie na wynagrodzenie Ci za wszystkie przez Ciebie doznane zniewagi i chcę do Ciebie należeć ciałem i duszą, tyleż razy żałuję za me grzechy, przepraszam Ciebie, o mój Jezu, Panie i Boże mój, i proszę o przebaczenie i miłosierdzie nad nami, Twoje nieskończone zasługi ofiaruję Ojcu Przewiecznemu na wynagrodzenie za moje grzechy i za kary zasłużone przeze mnie.
Mocno postanawiam zmienić moje życie i proszę o Panie, aby ostatnia godzina mojego życia, moich najbliższych oraz wszystkich grzeszników całego świata, była pełna szczęśliwego pokoju, proszę także o uwolnienie dusz czyśćcowych, tych mi najbliższych, jak i wszystkich w czyśćcu cierpiących. To miłosne uwielbienie i wynagrodzenie ponawiać pragnę każdej godziny dnia i nocy, aż do ostatniej chwili mego życia.
Proszę Cię, mój najukochańszy Jezu, byś to moję szczere pragnienie w niebie zatwierdził i nie pozwól, aby ani ludzie, ani szatan w tym mi nie przeszkodzili. AMEN.

Koronka
Na uczczenie 15 tortur Pana Jezusa w ciemnicy.
+ ... Znak Krzyża Świętego. W Imię Ojca...
Na początku różańca ofiarowanie:
"Ojcze Niebieski, ofiaruję Ci przez niepokalane serce Matki Boskiej ukryte Męki, jakie Pan Jezus wycierpiał w nocy przed swoją śmiercią, na wynagrodzenie za grzechy moje i za grzeszników całego świata".
1x(zamiast OJCZE NASZ):
"Najsłodszy Jezu, racz przyjąć skromną daninę mojej miłości, przez którą pragnę Cię pocieszyć."

10x (zamiast ZDROWAŚ MARYJO):
"O mój Jezu, kocham Cię i uwielbiam, za Twoje tortury i krew przelaną w ciemnicy."

3x na końcu:
"Któryś za nas cierpiał rany Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami."

+++++++++

Jeszcze kropla nadziei... :)

Przypomniała mi się historia kiedy zobaczyłem to zdjęcie.
Kiedy Pan Bóg zgładził ludzkość podczas wielkiego potopu będącego karą za popełnione nieprawości, widział śmierć wielu swoich kochanych choć tak nieposłusznych i niewdzięcznych dzieci - to wywołało wielki żal, smutek. Kiedy wody opadły Pan powiedział Noemu, że odkłada swój łuk na chmury i nigdy więcej nie zgładzi wszystkich ludzi naraz choćby popełniali najgorsze nieprawości... na ten znak po dziś dzień możemy oglądać tęcze... znak tego łuku.

Życie to dziwna i całkiem ciekawa rzecz

Wczoraj zajrzałem na bloga pewnej młodej, ledwie 16 letniej osoby, zastanawia mnie pewna rzecz - dojrzałość. Zauważyłem, że choć dzieli nas połowa moich lat, do wielu spraw związanych z wiarą podchodzi bardzo podobnie - w odkrywaniu.
Nieco nostalgii... ile lat straciłem żyjąc z daleka, pod względem wiary, znajomości Boga, poznania ludzi z nie stłumioną dobrocią, która jeszcze (oby tak pozostało) się nie wykrzaczyła nigdzie jestem poniżej wieku dojrzewania człowieczego...
No tak jeszcze nie mówiłem, nie jestem "wierzący" i religijny od początku, wiele lat "poświęciłem" upiornemu marnowaniu darów, życiu w/g reguł miejskich dżungli, tak często wyzutych z człowieczeństwa. Żyłem jak chciałem, robiłem co mi się podobało, czasem odkrywając że przecież jest Bóg... tylko ciągle byłem przeświadczony o tak bezmiernej mojej winie, że już niemożliwe jest aby wylądować na koniec gdzie indziej jak w piekle. Tak człowiek za podszeptem wroga sam sobie kreuje piekło, nie zostawiając ni odrobiny miejsca na Boże Miłosierdzie, na tą miłość bezgraniczną.
Trzeba było wielkiej łaski, kilku doświadczeń które odmieniły moje życie, do tej pory ani nie umiem podziękować jak należy, ani wszystkiego zmienić co zmiany wymaga i tak ciągle "jade na" tym Miłosierdziu... może któregoś dnia... tak mam nadzieję - czyli to czego nie miałem przez jakieś 5 lat w ogóle a i przedtem były z tym same problemy. Pewna cudowna osoba powiedziała mi kiedyś... ty masz nadzieję a ja wiarę - wszystko musi być dobrze. Wielka szkoda, że całkiem niedawno zdołałem ją urazić i skutecznie zniechęcić do siebie, to mogła być piękna przyjaźń... ale nadal mam nadzieję - może kiedyś da sie to naprawić, może zacząć jakby od nowa... kto wie, cuda się zdarzają. Z resztą, ktoś inny powiedział mi że tak stać się musiało, z pewnością mogło się stać inaczej ale z nagromadzonymi ułomnościami... cóż, wyszło jak wyszło, mea culpa. Pewne ważne sprawy się wyprostowały zasadniczo, szkoda tylko tego jednego... to nadal jest jedna z najcenniejszych moim zdaniem osób jakie poznałem przez ostatnie 33 lata. Tak - to są konsekwencje - czasem odzywa się w człowieku to czym żył przez wiele lat a potem trzeba z tym walczyć.
Tak łatwo kiedyś ulegało się wszelkiego rodzaju pokusom... ośmielę się użyć takiego porównania - dość wiele kontrowersji budzące zmagania ostatnich czasów pomiędzy ludźmi pragnącymi "swobody" w decydowaniu o życiu poczętych istot przecież już ludzkich od zarania istnienia, czy decydowaniu o długości życia ludzi ciężko chorych, niedomagających, kalekich... Trzeba stanąć pewnego dnia po drugiej stronie barykady jeśli nie próbowało się tego nigdy przedtem i widzi się, że czasem człowiek "skrzywdzony" przez życie, los czy jak to nazwać kto zechce - zaczyna rozumieć wartość istnienia dopiero wtedy, dopiero sam zaczyna kurczowo trzymać się tego życia, odkrywa wartości tego co przedtem uznawał za bezsensowne itp. Tak samo z używakami - picie, palenie itp. Świat mówi - używaj, według skrzywionego rozumienia słów fałszywie tłumaczonych, rozumianych - carpe diem... świat krzyczy - zapomnij o tym co ludzkie, przecież to niewygodne... chcesz to czy tamto, masz bierz garściami niech będzie Ci to frajdą.. tylko... włąśnie małe "tylko". Okazuje się, że można inaczej i wcale nie jest gorzej, jest lepiej - bo wtedy dopiero odnajduje się swoje człowieczeństwo, ten pierwiastek dobra, życia, ten dar... Boża iskra. Ale kiedy słabe ciało nabrało przyzwyczajeń, a pragnę zaznaczyć że ten tak reklamowany umysł człowieka to też jego ciało, przecież uwiązany do mózgu który niestety rządzi się pewnymi prawami, a tutaj już proste sprawy chemii itd... wtedy zaczynają się zmagania. Można faktycznie odczuć znaczenie i wagę słow z Ewangelii o zapieraniu się samego siebie. Mądry człowiek powiedział mi, że to może trwać latami... to jednak niesie ze sobą nieustający wewnętrzny ból, cierpienie gorsze niż odczucie śmierci stojącej o mały kroczek obok, to trudne ... ale konieczne. Nieraz cierpią przez to inni, otoczenie, ludzie kochani czy lubiani.
Chyba "troszkę" namieszałem :)
Nigdy nie twierdziłem, że umiem pisać składnie czy jak należy - porządnie.

Sumując, jakoś tak troche głupio i wstyd kiedy się odkrywa to gigantyczne zacofanie w sobie, które teraz trzeba nadrabiać - z drugiej strony to szczęście, że dostało się taką szansę. Mam cichą nadzieję, że Ci których tak bardzo cenię wytrzymają ze mną w ten czas kiedy wszystko jest ustawiane na odpowiednich półkach.
No i... cóż można powiedzieć jak nie pochwalić Pana Boga za to wszystko? Może coś jeszcze ze mnie będzie. Chwała Panu!

poniedziałek, 27 października 2008

Co mi w duszy gra...

Dziś po raz kolejny przekonałem się jak potężną jest Pan Bóg miłością... to serce tak płonące dla każdego człowieka bez wyjątku, niesłychana to rzecz i wielka szkoda że tak rzadko o tym myślimy. Tak byłoby słuszne gdyby zerkać co się dzieje poza materaialnym światkiem, wsłuchać się w siebie, usłyszeć i zobaczyć nicość i zaraz zdać sobie sprawę z obecności Pana...
Bardzo skrupulatny jest plan Boży którym jesteśmy otoczeni jak dziecko ulubioną kołderką, która chroni nas przed niebezpieczństwem.
Jest tak wygodny i dopasowany, że z trudem dostrzegamy go kiedy dochodzi do jakiegoś punktu kulminacyjnego w danym akcie życia, wtedy mamy szanse wręcz naocznie otrzeć się o tą niedoścignioną doskonałość.
ponad dwa tygodnie różnorodnych przeżyć, powrót starego a niechcianego człowieka, szamotanina z samym sobą, dość bolesne zarówno duchowo jak i fizycznie doświadczenia aby czegoś takiego się nauczyć, dowiedzieć po raz kolejny (no tak, jak na Tomasza przystało, niedowiarek musi przekonywać się wiele razy nim uwierzy... naprawdę smutne). Bóg kocha, dba, szanuje! tak szanuje, tak bardzo... że na wiele pozwala, nawet na to by przez zranienie Jego świętego serca mały człowiek czegoś się nauczył i nie zginął. Naprawdę, niepojęte.

Cóż, nadal jestem wstrząśnięty.

wtorek, 7 października 2008

Haftowany świat

Oglądałem film o Ojcu Pio, było tam wypowiadane przez aktora kazanie o haftującej kobiecie, której dziecko siedząc na niskim stołeczku obserwowało pracę od spodu i dziwiło się po co mama robi coś tak bezsensownego. Jeśli ktoś widział haft od tyłu wie o co chodzi, to po prostu nieskładna mieszanka nitek. Na pytanie matka obniżyła warsztat pokazując właściwą stronę gdzie był piękny obraz - do tego odwróconego obrazu zostało porównane zło, czy to porównanie nie jest świetne? zastanawia mnie czy były to autentycznie wypowiedziane słowa przez o. Pio...
Tak czy inaczej to dość poruszający przykład, jak dla mnie łatwo trafiający do wyobraźni.